Kiedy słyszymy słowo Microsoft pierwsze co przychodzi na myśl to komputery z oknami, Lumia lub XBOX. Jednak gigant z Redmond nie ogranicza się tylko do oprogramowania i sprzętu. Największą inwestycją XXI wieku są ludzie.
Autor: Mikołaj Bartoszek
Są to ludzie doświadczeni, dobrzy w tym, co robią, ale również młodzi, pełni pasji i siły do poznawania nowych rzeczy i parcia naprzód. Wydawać by się mogło, że współpraca z firmą znaną na całym świecie to odległe marzenia. Nieprawda. Na całym świecie na przeróżnych uczelniach istnieją grupy .net, w ramach których studenci współpracują ze sobą oraz z ms-em, by zdobywać doświadczenie w pracy w it. Każda taka grupa ma swojego student partnera – przewodnika grupy, który kontaktuje się z firmą, organizuje przeróżne wydarzenia oraz prowadzi zajęcia.
junior.net
Ale to są studenci – pomyślisz – ja chodzę do gimnazjum. Albo: Matura dopiero za rok, co mi tam do uczelni. I znów pomyłka. Polski oddział Microsoft pod skrzydłami programu Microsoft Student Partner stworzył coś co się nazywa Junior.net, kierowany do uczniów gimnazjów i szkół średnich. Powstał on, by uczniowie, pod okiem liderów swoich grup, mogli poznać nowości ze świata it, tworzyli wraz z nimi innowacyjne projekty oraz mieli szanse spotkać już uznane osobowości z tej branży.
Junior liderzy to studenci, a czasem nawet uczniowie szkół średnich zmotywowani do poznawania nowości i rozwijania się. Wraz ze swoimi grupami uczestniczą w hackatonach – konkursach programistycznych, nieraz trwających 24 godziny lub nawet dłużej, imprezach tematycznych i akademiach, w których udział biorą pracownicy znanych firm dzielący się swoim doświadczeniem z młodzieżą.
Różne kierunki
Jaka jest tematyka spotkań? Odpowiedź brzmi… różna. Ktoś zna się na programowaniu aplikacji mobilnych, więc prowadzi zajęcia z technologii Xamarin. Kto inny zajmuje się gamedevem i organizuje warsztaty z Unity3d i tworzenia gier. A jeszcze kto inny zajmuje się robotyką, i proponuje: zbudujmy robota, bo czemu nie? Przede wszystkim jednak wszystkie zajęcia są odpowiedzią na pytanie, czego wy chcecie się dowiedzieć. Jesteśmy wspólnotą, wszyscy członkowie programu Student Partner i Junior .net współpracują ze sobą i wymieniają się wiedzą. Przykładowo wasz junior specjalizuje się w zajęciach z aplikacji, a wy chcielibyście warsztaty z rozszerzonej rzeczywistości albo IoT? Proszę bardzo, lider zawsze może skontaktować się z jednym z wielu swoich znajomych, wśród których z pewnością znajdzie się ktoś, kto poprowadzi takie zajęcia.
Bądź z nami
Warto poznawać nowe technologie i świat it. Niestety w szkołach jeszcze wciąż zbyt wiele się nie dowiecie, a młodych nauczycieli z werwą brakuje. Ale nie bójcie się pytać. I wszyscy są mile widziani na zajęciach. Serdecznie zapraszamy. Zobacz, czy w twojej okolicy istnieją grupy net: www.meetup.com/Studenckie-Grupy-net/ lub szukaj nas na Facebooku, przede wszystkim przez uczelnie. Jeśli masz ochotę spotkać nas osobiście, porozmawiaj z nauczycielem, by zaprosił nas do szkoły, z chęcią podzielimy się naszą wiedzą. A kto wie, może pewnego pięknego dnia twój lider podejdzie do ciebie, i zapyta, czy nie chciałbyś zostać Junior Liderem? Mam nadzieje, że twoja chęć rozwijania się sprawi, że wkrótce się spotkamy. Czekamy. No i pytanie: Czy jest siła? siła!!! 😀
Działalność w internecie rozpoczęłam będąc w 5. klasie szkoły podstawowej. Założyłam bloga „Moim brązowym okiem…”, gdzie regularnie publikowałam swoje felietony i opowiadania. Lubiłam pisać. Byłam wzorową uczennicą i indywidualistką – przeszłam na dietę wegeteriańską i interesowałam się buddyzmem. Uczyłam się gry na gitarze, wygrywałam konkursy wokalne. Jednak wciąż nie potrafiłam cieszyć się z własnych sukcesów, a za każde niepowodzenie wymierzałam sobie karę.
Dopiero teraz, z perspektywy czasu widzę, że nie byłam sobą. Tłumiłam uczucia, smutek zakrywałam sztucznym uśmiechem. Prowadzenie bloga stało się nieprzyjemnym obowiązkiem. Mimo to moje wpisy wciąż były przepełnione optymizmem.
Nie starcza mi sił
Cała ta iluzja runęła jak domek z kart w chwili, gdy moja mama w śmiertelnym stanie trafiła do szpitala i spędziła w nim cztery miesiące. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. To był jeden z wielu powodów, które złożyły się na to, że zachorowałam wtedy na depresję. Mój stan zdrowia był na tyle krytyczny, że trafiłam na dwa miesiące na zamknięty oddział psychiatryczny. Wtedy też byłam w takim nastroju, że nie chciałam zostawić po sobie w internecie żadnego śladu. Usunęłam wszystkie opublikowane przeze mnie treści. Wypis ze szpitala otrzymałam dzień przed rozpoczęciem nauki w gimnazjum. Niełatwo było mi odnaleźć się wśród nowych znajomych, czułam, że tam nie pasuję. Chciałam pisać bloga, ale kolejne próby kończyły się niepowodzeniem. Byłam zła i rozczarowana sobą. W przypływie emocji założyłam stronę na Facebooku, gdzie wylałam z siebie całą frustrację. Na początku wszystkie moje wpisy były anonimowe, bałam się, że najbliżsi tego nie zrozumieją i odtrącą mnie. To był dla mnie trudny czas, potrzebowałam pomocy – rozmowy, akceptacji i delikatnego ukierunkowania. To wszystko otrzymałam od dyrektor mojej szkoły.
Przełom
Pamiętam, jak na jednym ze spotkań pani dyrektor powiedziała: „Znałam parę osób z pobliskich szkół, które popełniły samobójstwo. W większości przypadków do tej pory nikt nie potrafi stwierdzić, co ich do tego skłoniło. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Myślę, że w pewnym stopniu przyczynił się do tego internet. Strony zachęcające do samobójstwa są ogromnym zagrożeniem.” To mną wstrząsnęło. Sama przecież prowadziłam taką stronę. Otrzymywałam bardzo dużo wiadomości od osób mających zamiar odebrać sobie życie, z poważnymi zaburzeniami psychicznymi. Zastanawiałam się, co powinnam zrobić, kiedy dostaję taką wiadomość i czy dam radę to udźwignąć? Może to, co zamieszczam na stronie, nie jest wsparciem dla jej użytkowników? Jaką ja mam korzyść z jej prowadzenia? Dopuściłam do siebie myśl, że moja działalność nie jest dobra. Mimo zagubienia i poczucia porażki nie poddałam się i szukałam nowych rozwiązań. To był początek zmiany. Moje porażki dają mi siłę Fanpage na Facebooku Porcelanowe Aniołki zamienił się w bezpieczne miejsce dla osób z problemami psychicznymi. Wyznaczyłam grupę docelową i określiłam dokładnie swoje priorytety. Uporządkowałam treści dotychczas udostępnione publicznie. Zaangażowałam się w wiele projektów i znalazłam osoby, które wraz ze mną mogłyby prowadzić tą społeczność. Im bardziej zdrowiałam, tym intensywniej moja działalność się rozwijała. Stworzyłam stronę internetową, gdzie zamieszczam swoje teksty. Znajdują się tam także materiały napisane przez ekspertów, telefony zaufania oraz lista organizacji, gdzie można uzyskać wsparcie psychologa lub lekarza psychiatry. W tym momencie nie ma możliwości wysyłania prywatnej wiadomości w celu uzyskania pomocy czy porady dotyczącej zdrowia psychicznego. Nie jestem specjalistą, nie potrafię nikogo wyleczyć, ale mogę mówić otwarcie o przebytej chorobie. W ten sposób obalam krzywdzące stereotypy dotyczące depresji i mogę zapobiegać stygmatyzacji osób, które się z nią zmagają. Wiem też od czytelników, że moje doświadczenia są dla nich cenne.
Własną drogą przez internet
Prowadzenie Porcelanowych Aniołków to dla mnie duże wyzwanie i odpowiedzialność,
ale również forma autoterapii. Wybaczenie sobie popełnionych błędów nie było łatwe, ale udało mi się wyciągnąć z nich lekcję. W końcu każdy z nas popełnia błędy i to jest ok. Aktywność społeczna sprawia, że czuję się potrzebna i mam wyraźne poczucie celu. Wiem, że to co robię jest autentyczne. Cały czas poznaję siebie, rozwijam się i uczę się nowych rzeczy. Wszystkie działania podejmuję z myślą o sobie i to daje mi siłę. Bardzo się cieszę,
że inni również mogą czerpać z tego coś dobrego.
Internet jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Możliwości do rozwijania swoich zainteresowań są właściwie nieograniczone. Będąc w jednym miejscu można dowiedzieć się, co się dzieje po drugiej stronie globu. Internet łączy wszystkich ludzi, nie ważne skąd są lub jak wyglądają. Mnie sieć dała możliwość do rozwinięcia samej siebie.
Autorka: Maja Górska
Od zawsze lubiłam pisać opowiadania, wcielać się w kogoś innego, grać na deskach teatru. Za namową koleżanki założyłam konto na jednej stronie z grą dla dzieci, gdzie przy okazji była sekcja opowiadań grupowych. Od razu się w tym odnalazłam. Możliwość bycia kimś innym, dyrygowania jego życiem, tworzenia nowej historii była niesamowita. Co opowiadanie to inna historia i inne postacie. Pamiętam jak biegiem wracałam do domu, aby móc odpisać w jakimś opowiadaniu albo pogonić koleżankę by szybciej wrzucała swój post.
Wspólne pisanie
Wspólne pisanie jest czymś niesamowitym. Stajesz się nagle zależny od drugiego człowieka, czekasz aż on dołoży swoją cegiełkę do waszego wspólnego dzieła. Cudownie się czyta czyjeś pomysły, które angażują również ciebie i twoje postacie do dalszej pracy. Jako napalona do pisania osóbka, często musiałam rozszerzać swoją cierpliwość, kiedy to w opowiadaniu czekałam na reakcję innej osoby, jej ruch lub gest. W momencie, gdy piszesz swoją postacią, którą stworzyłeś wręcz od zera na potrzeby pewnej fabuły, w głowie rysuje ci się pewien plan na nią i jej koegzystencję z innymi bohaterami, jakieś relacje lub wspólne przygody. I chyba nie ma nic bardziej irytującego jak ktoś psuje ci ten plan i wpada ze swoją postacią na twoją, narzucając zupełnie inny tok. Na początku było to irytujące, ale później bardzo mnie cieszyło, że ktoś postanowił coś wspólne tworzyć. Rozszerzyło to również moje pole wyobraźni, bo nagle musiałam zareagować na coś zupełnie innego niż wcześniej zaplanowałam.
W opowiadaniach bierze udział zróżnicowana liczba osób, od dwóch do nawet piętnastu głów, a co za tym idzie pomysłów jest milion, tak samo jak opinii. Kiedy zaczynałam pisać opowiadania byłam bardzo niedoświadczona, robiłam dużo błędów. Bardzo denerwowałam się tym, że komuś nie spodoba się moja postać, pomysł lub styl pisania. Odkąd piszę nigdy nie spotkałam się z jakimś przejawem agresji lub niechęci. Nigdy nikt na mnie nie naskoczył. Jeżeli już pojawiały się jakieś sprzeczki, które zagrażały miłej atmosferze pisania opowiadań wkraczali moderatorzy oraz regulamin, którego musieliśmy przestrzegać. Większość niejasności staramy się rozwiązywać w kulturalny sposób, aby nie zostały nam odebrane przywileje do pisania. Za złamanie regulaminu w poważniejszej sytuacji można zostać zablokowanym na forum do kilku dni. Moderatorzy strzegą, aby na forum nie były poruszane nieodpowiednie tematy, aby tak jak z założenia to miało wyglądać, przyjemnie się nam wszystkim pisało.
Nauka przez pisanie
Oczywiście zdarzały się sytuację, że przesadziłam w opisie czegoś, bądź za bardzo zaangażowałam kogoś innego, lecz wtedy ta osoba w bardzo kulturalny sposób mi wszystko wyjaśniała.
W podobny sposób uczyłam się zasad interpunkcji. Ktoś pisał do mnie w wiadomości prywatnej, że tam i tam w poście powinien być przecinek i właśnie tak krok po kroku zapamiętywałam te okrutne zasady interpunkcyjne. Wszyscy zaczynaliśmy tworzyć wielką rodzinę, jedno pomagało drugiemu. Nigdy nie znalazłam się w sytuacji, że ktoś czuł się lepszy od innych i patrzył na nich z góry. Od zawsze chodziło o wspólnie, kreatywnie spędzony czas. Nie raz zdarzało się iż musiałam pisać z osobą, za którą nie przepadałam, a akurat nasze postacie musiały się przyjaźnić. Nie mogłam zrobić nic innego jak schować dumę do kieszeni, a następnie pisać. Wbrew pozorom pisało mi się z ową osobą bardzo dobrze.
Dzięki pisaniu na forum i wcielaniu się w tak różne postacie od wróżek, przez tysiącletnie wampiry, po starszą panią z mieszkania obok, wszelkiego rodzaju rozprawki w szkole nie sprawiają mi większej trudności. Przez lata pisania wyrobiłam swój styl i nie mam problemów z napisaniem jakiegoś dłuższego tekstu na narzucony temat. Opowiadania poza nauką zasad interpunkcji, budowy zdań oraz rozszerzenia mojej wyobraźni, dały mi również możliwość do poznania mojej obecnej najlepszej przyjaciółki. Nasza przygoda zaczęła się od mojego pierwszego opowiadania na forum i do tej pory ze sobą piszemy. Znam ją już pięć lat, a dalej jestem ciekawa jej pomysłów. Nie sądziłam, że przez niepozorną grę dla dziewcząt, w sekcji opowiadań może, gdzieś tam czekać moja bratnia dusza. Jesteśmy na etapie spotykania się prawie co dwa tygodnie i wręcz z łezką w oku wspominamy nasze pierwsze wspólne dzieła oraz planujemy te następnie.
Rocznikowo minęło już sześć lat odkąd udzielam się na różnych forach. Zachęcam swoich przyjaciół oraz znajomych do zanurkowania w ten kreatywny świat. Nigdy nie sądziłam, że internet da mi takie wspaniałe wspomnienia oraz możliwość do poszerzania swoich umiejętności oraz poznawania nowych ludzi.
Redakcja słownika oksfordzkiego wybrała na słowo roku 2016 „post-prawdę” (post-truth). Termin stosowany wcześniej przez eseistów i filozofów stał się w zeszłym roku używany masowo. Post-prawda to stan, w którym nie ma już znaczenia, czy coś jest prawdziwe, czy fałszywe. Znaczenie ma tylko to, jakie dana informacja wywołuje emocje i reakcje oraz czy jest popularna, czy nie. Dla tych, których ten stan niepokoi „post-prawda” to współczesny synonim kłamstwa.
Post-prawda może też kojarzyć się z postami na Facebooku lub innych portalach, gdyż to właśnie internet jest głównym polem rozpowszechniania zmanipulowanych, niesprawdzonych lub wprost nieprawdziwych informacji. Każdy z nas przeglądając sieć czerpie wiedzę z nagłówków lub krótkich streszczeń, nie sięgając do źródłowego artykułu, ani tym bardziej nie sprawdzając faktów w innych miejscach.
Post-prawda w kampanii wyborczej
Sprawia to, że coraz łatwiej nami manipulować. Dużo mówi się o wpływie, jaki fałszywe internetowe wiadomości dotyczące Donalda Trumpa i Hillary Clinton miały na przebieg amerykańskiej kampanii prezydenckiej. Najwięcej polubień i udostępnień miały na Facebooku newsy zupełnie zmyślone; takie jak ten, że papież Franciszek poparł Donalda Trumpa albo, że Hillary Clinton chwaliła Trumpa w 2013. Ten ostatni post uzyskał prawie 500 tysięcy udostępnień podczas gdy najpopularniejsze (prawdziwe) wiadomości z serwisów takich jak New York Times uzyskiwały do 150 tysięcy. Co jeszcze ciekawsze, okazało się, że za większością tych fałszywych informacji stoją nie fanatyczni zwolennicy Trumpa, a… nastoletni programiści z miasteczka Wełes w Macedonii. W tej miejscowości zarejestrowano ponad 140 stron „specjalizujących” się w newsach o amerykańskiej polityce. Ich twórcy wymyślali najbardziej niestworzone historie z krzykliwymi nagłówkami i udostępniali je na Facebooku, byle tylko zdobyć jak najwięcej kliknięć. Dzięki temu zarabiali na reklamach, którymi obwieszone były ich strony, a przy okazji wywołali chaos informacyjny w amerykańskim internecie.
Po tych wydarzeniach szefowie największych portali, w tym Google i Facebook zapowiedziały opracowanie mechanizmów niepozwalających na rozprzestrzenianie się fałszywych wiadomości, które można określać jako post-prawda. Jest to jednak duże wyzwanie dla sztucznej inteligencji. Komputerom trudno jest weryfikować fakty lub np. odróżnić żart czy satyrę od wiadomości mającej wprowadzić czytelnika w błąd. Choć najlepsi informatycy głowią się jak walczyć z fałszywymi informacjami w sieci, nic nie pomoże, jeśli sami nie włączymy krytycznego myślenia w stosunku do tego co widzimy w internecie.
Parę prostych zasad może pomóc w weryfikacji artykułów:
Źródła – zawsze zwracaj uwagę, jaki serwis jest źródłem informacji. Duże, profesjonalne media ciągle zapewniają wyższą wiarygodność.
Fakty – sprawdzaj podstawowe fakty w innych miejscach. Zwróć uwagę na sprzeczności, albo twierdzenia, których nie da się sprawdzić.
Ilustracje – fałszywe wiadomości często zawierają ilustracje wyrwane z kontekstu, albo słabo związane z tematem. Zdjęcia powinny odpowiadać treści artykułu, a najlepiej potwierdzać przedstawione twierdzenia.
Aktualność – sprawdź, kiedy wydarzyły się opisywane zdarzenia. W internecie co jakiś czas wypływają jako sensacje, „odgrzewane” wiadomości, które już dawno są nieaktualne.
Zachęcamy także do zobaczenia filmu na temat rozpoznawania post-prawdy nakręconego przez SciFun’a.
Czy marzysz, by zostać vlogerem? Jest szansa! Cartoon Network szuka młodych, utalentowanych fanów, którzy chcieliby zacząć przygodę z vlogowaniem. Konkurs CN Vlog It startuje 31 lipca. W jego ramach, przez kolejne 4 tygodnie ogłaszane będą vlogowe wyzwania dla dzieci i młodzieży w wieku 6-16 lat. Zwycięzca zostanie oficjalnym vlogerem kanału i otrzyma pomoc przy starcie swojego kanału na YouTube oraz super laptopa. Patronem akcji jest Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, a ambasadorem – lubiany przez najmłodszych Youtuber Sheo.
Aby wziąć udział w konkursie wystarczy odwiedzić stronę www.vlogit.cartoonnetwork.pl i wykonać przynajmniej dwa z czterech przedstawionych tam wyzwań, które będą publikowane w ciągu czterech tygodni trwania konkursu. Każde z nich polega na nagraniu filmiku na zaproponowany temat i opublikowaniu go na stronie projektu lub na kanale YouTube. W witrynie poświęconej akcji znajdziesz wskazówki, które pomogą Ci stworzyć ciekawe prace i dowiesz się, jak rozpocząć swoją przygodę z vlogowaniem. Spośród wszystkich zgłoszeń Cartoon Network wybierze trzech finalistów i zaprosi ich wraz z rodzicami na warsztaty w Warszawie, które poprowadzi ambasador projektu – vloger Sheo. Ponadto podczas spotkania dowiecie się, jak dbać o swoje bezpieczeństwo w sieci. Porad udzielą Wam specjaliści z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, która objęła projekt swoim patronatem.
Spośród uczestników warsztatów Cartoon Network wybierze jednego zwycięzcę, który otrzyma laptopa i zostanie oficjalnym vlogerem stacji. Będzie jako pierwszy miał możliwość oglądania i recenzowania nowości stacji, m.in. seriali i gier, otrzyma też wsparcie przy uruchomieniu swojego kanału na YouTube. Wszystkie szczegóły i regulamin konkursu dostępne są na stronie projektu www.vlogit.cartoonnetwork.pl.
Internet pozwala się rozwijać i dzielić zainteresowaniami. Wielu młodych ludzi stara się zaistnieć i podzielić się swoimi umiejętnościami, pozytywną osobowością czy pomysłowością. Przykładem takiej osoby jest Michał Bardzel tworzący swój kanał na YouTube o nazwie Wendkarz. Ten zaledwie 19-letni chłopak zaraża swoją pasją do kreatywnego tworzenia przedmiotów. Zobacz jak realizować ideę DIY na Youtube.
Wywiad przeprowadziła Justyna Litwinek
Justyna Litwinek: Co było główną motywacją do kręcenia filmów i skąd pomysł na akurat taki rodzaj i tematykę kanału?
Michał Bardzel: Ogólnie w wieku 15 lat miałem fioła na punkcie elektroniki i oglądałem wiele poradników właśnie na YouTube. Przyszło mi na myśl by samemu spróbować robić takie poradniki. Pamiętam, że jednego dnia wstawiłem dwa filmiki i one osiągnęły 30 wyświetleń w ciągu tygodnia. Sam content, który teraz produkuję wytworzył się sam na przestrzeni tych 3-4 lat.
JL: Co jest twoją inspiracją i skąd czerpiesz pomysły?
MB: Jeśli chodzi o filmy DIY to mówi się że “potrzeba jest matką wynalazków”, więc przeważnie robię to co jest mi potrzebne. W innych przypadkach życie pisze scenariusz i w danych okolicznościach powstają pomysły na dane filmy.
JL: Czy w czasie korzystania z zasobów internetu zdarzyła ci się jakaś nieprzyjemna sytuacja? Jeżeli tak, to jak sobie z nią poradziłeś?
MB: Zapewne chodzi o hejty. Mowa nienawiści w internecie zawsze była, jest i będzie. Są organizacje, które mają na celu zmniejszenie agresji (popieram), ale nie działa to w 100%. Ludzie piszący coś w internecie nie czują żadnych zobowiązań wobec drugiego człowieka, nie widzą go na żywo. Nie można ich powstrzymać na dzień dzisiejszy, ponieważ: “bo co mi zrobisz, nic nie zrobisz”. Warto pamiętać, że nie należy się żadnymi negatywnymi komentarzami przejmować, szczególnie wulgarnymi. Nie warto zniżać się do poziomu człowieka, który potrafi jedynie pisać komentarze i obrażać innych. Co innego jeśli jest to konstruktywna krytyka typu “robisz to źle, zrób to tak, wtedy wyjdzie coś tam coś tam lepiej”
JL: Jaka radę/rady dasz osobom początkującym lub takim, które myślą o zakładaniu kanału na YT, strony internetowej czy bloga ?
MB: Na pewno się nie poddawać. Dużo osób pisze do mnie: “cześć oglądam twoje filmy są świetne tralalalala, słuchaj jest sprawa mógłbyś mnie wypromować, przesyłam link do kanału poniżej”. Wchodząc na taki kanał najczęściej widzę trzy filmy na krzyż, z czego najstarszy ma 2 miesiące. Nie wiem na czym to polega, ale ja swój kanał buduje już 5 lat i z perspektywy czasu moje początki były fatalne. Nie zależało mi i nie zależy na sławie, „dolarach” i “fejmie”. Publikuje te filmy, bo po prostu lubię, a jeśli one zdobywają coraz większe grono odbiorców to się cieszę. Wiem, że robię to coraz lepiej. Mam wrażenie, że niektórzy albo się zbyt szybko poddają, albo zależy im tylko na $$$.
Sieć pełna jest wyzwań czyli tzw. challenge’y: sportowych, charytatywnych, intelektualnych. Również tych najbardziej absurdalnych, które mogą zagrażać naszemu życiu, czy też w przyszłości narażać nas na śmieszność.
Dlaczego wyzwania w internecie tak bardzo nas absorbują? Na to pytanie nie ma jednej wyczerpującej odpowiedzi, ponieważ bierzemy udział w wyzwaniach z wielu powodów. Oto te najbardziej popularne:
Rywalizacja może nas motywować do działania. Dzięki niej mamy siłę do pokonywania trudności oraz wkładania większego wysiłku we własne aktywności. Zdrowa rywalizacja dodaje nam energii. Jednak zjawisko to ma też swoją ciemną stronę i negatywne skutki – pogorszenie samopoczucia, frustrację, zmęczenie, negatywne myślenie o sobie oraz skłonność do podejmowania działań, które nam po prostu szkodzą. Jak odróżnić zdrową rywalizację od tej, która nam nie służy? Pierwsza z pewnością nie skłania do podejmowania aktywności, które nam zagrażają. Wygrana nie jest tu celem samym w sobie, osiąganym za wszelką cenę. Rywal nie jest wrogiem lecz inspiracją. A przegrana nie jest porażką, lecz źródłem energii do dalszej pracy nad sobą.
AUTOPREZENTACJA
To naturalne, że chcemy mieć wpływ na to, w jaki sposób postrzegają nas inni. Autoprezentacja, czyli kontrolowany sposób przedstawiania siebie, może przybierać różne formy, na przykład chęci pokazania własnej niezwykłości, wytrzymałości, odwagi czy też przebojowości. Wyzwania mogą być sposobem na poprawę wizerunku – biorąc w nich udział, pokazujemy własne możliwości. Jednak zanim podejmiesz jakąś aktywność, zadaj sobie dwa pytania: Co udział w tym wyzwaniu o mnie mówi? Jakie moje cechy prezentuje? Odpowiedzi pozwolą ci odróżnić wartościowe wyzwania od tych, które niepotrzebnie absorbują twój czas, stawiają cię w złym świetle lub narażają cię na niebezpieczeństwo.
CHALLENGE – POTRZEBA OSIĄGNIĘĆ
Zdrowa ambicja i osiąganie założonych celów to nasze naturalne potrzeby. Podobnie jak w przypadku autoprezentacji warto się jednak zastanowić, które wyzwania nam sprzyjają, a które nas ośmieszają i poniżają. Liczba lajków pokazuje jedynie chwilowy trend, a szybka sława, towarzysząca określonym zachowaniom w internecie, bywa bardzo ulotna. W poszukiwaniu tej chwilowej popularności niektórzy przekraczają granice własnej godności. A pamięć sieci jest doskonała. Nasza aktywność w internecie pozostaje tak samo aktualna mimo upływającego czasu. To, co robimy dziś, będzie tak samo dostępne w sieci za kilka lat i będzie miało wpływ na to, jak będziemy postrzegani.
POSZUKIWANIE SIEBIE
Każdy chce być jakiś, inny, wyjątkowy. Poszukiwanie siebie to trudna, ale i fascynująca droga. Czasem w poszukiwaniu nowej wersji siebie, bierzemy udział w różnych wyzwaniach zainspirowanych materiałami w internecie. Choćby po to, aby wypróbować coś nowego, przymierzyć inną wersję siebie. Może to być naprawdę ciekawe i rozwijające, pod warunkiem że te kolejne „przymiarki” jakoś nas wzbogacają.
POTRZEBA AKCEPTACJI I POCZUCIA PRZYNALEŻNOŚCI
Potrzeba akceptacji i przynależności jest jedną z najważniejszych potrzeb okresu dorastania. To również okres, w którym często może ci towarzyszyć lęk przed odrzuceniem i samotnością. Właśnie z tego lęku wynikają czasem zachowania, które niekoniecznie nam służą, jak na przykład przyjmowanie roli grupowego klauna, który dzięki rozśmieszaniu innych nie czuje się samotny lub naśladowanie innych wbrew sobie, z lęku przed odrzuceniem.
CIEKAWOŚĆ
Bywa, że kieruje nami zwykła ciekawość bądź nuda i to one stoją za poszukiwaniem nowych wrażeń. To szczególna sytuacja, bo nuda może doskonale uśpić naszą czujność. A ta w cyberprzestrzeni powinna nam zawsze towarzyszyć.
Na przestrzeni kilkunastu ostatnich miesięcy zdarzyło się kilka ciekawych internetowych wyzwań. Dzięki nim przeczytałam na przykład 52 książki w minionym roku czy zwróciłam uwagę na ważne społeczne zjawiska, jak w przypadku Ice Bucket Challenge. Inspirujące bywają również wyzwania angażujące większą grupę ludzi i stanowiące rodzaj zdrowej rywalizacji, jak Mannequin Challenge. W gąszczu internetowych wyzwań szukajmy właśnie takich i uczmy się zarządzać swoim wizerunkiem w świecie, w którym nic nie przemija i niczego się nie zapomina oraz korzystać z sieci w sposób, który nie naraża cię na niebezpieczeństwo.
Youtube to w dużej mierze treści rozrywkowe. Jest jednak wiele polskich kanałów, które dostarczają ciekawych i bardzo merytorycznych materiałów filmowych. Zastanawiasz się co warto subskrybować? Przedstawiamy 6 wybranych jutuberów, których naszym zdaniem warto śledzić.
SciFun
Scifun to amatorski kanał popularno-naukowy prowadzony przez Darka Hoffmana. Znajdziesz na nim eksperymenty, omówienia ciekawostek naukowych, a nawet półtoragodzinny film na temat weryfikowania informacji. Autor omawia skomplikowane treści w bardzo przystępny i prosty sposób.
2. Astrofaza
Astrofaza to kanał, na którym w tłumaczone są zagadnienia związane z kosmosem, w tym z jego podbojem. Na kanale prezentowane są także różne hipotezy i ciekawostki dotyczące kosmosu np. obecności życia poza ziemią.
3. Na gałęzi
Marcin Łukasiński z kanału Na gałęzi na przykładach znanych filmów tłumaczy na czym polega sztuka montażu, jak powstają efekty specjalne itp. Na kanale znajdziesz także zestawienia błędów zauważonych w popularnych filmach.
5. Krzysztof Gonciarz
Krzysztof Gonciarz to jeden z najpopularniejszych polskich jutuberów. Zasłynął m.in. cyklem filmów o Japonii oraz ostatnio filmami z podróży na Grenlandię. Jego filmy to nie tylko duża wartość merytoryczna, ale także wspaniałe zdjęcia i montaż.
6. To już jutro
Jest to kanał prowadzony przez Rafała Masnego znanego z kanału Abstrachuje TV. Znajdziesz tu głównie ciekawostki dotyczące nowych technologii i nauki.
Stephanie to aplikacja stworzona do głosowego kontrolowania urządzeń działających pod kontrolą systemów: Windows, Linux lub MacOs. Dzięki jej odpowiedniemu zaprogramowaniu może powstać twój wirtualny asystent, który usprawni korzystanie z urządzenia.
Aplikacja powstała między innymi z potrzeby korzystania z wirtualnego asystenta, który zadba o naszą prywatność w lepszy sposób niż dostępne komercyjne rozwiązania. Stephanie to projekt open source. Oznacza to, że licencja pozwala na modyfikację, zmienianie i ulepszanie aplikacji. Dzięki temu można stworzyć asystenta w pełni zindywidualizowanego do twoich potrzeb.
Stephanie – projekt otwarty
Autor tego projektu na swojej stronie udostępnia pełną dokumentację aplikacji co znaczenie ułatwia jej modyfikowanie i ulepszanie przez poszczególnych użytkowników. Tworzenie własnego asystenta to także bardzo dobre ćwiczenie z programowania. Wszystkie materiały związane z projektem dostępne są tylko w języku angielskim.
Wszystkie szczegóły dotyczące aplikacji znajdziesz nas stronie slapbot.github.io
Grzegorz Przybyś to rysownik koncepcyjny, ilustrator i współtwórca studia Division 48. Pracował nad takimi tytułami, jak „Call of Jaurez: Bound in Blood”, „Dead Island”, „Call of Juarez: The Cartel”, „Witcher 3”, „Dying Light” „Call of Juarez: Gunslinger”, „Might and Magic X” i „Heroes VII”.
Czym jest concept art i na czym polega praca concept artysty?
Mam wrażenie, że wokół concept artu narosło wiele mylnych przekonań. Gdyby sugerować się tym, co online prezentowane jest jako concept art, można by uznać, że jest nim praktycznie wszystko – każdy obrazek, grafika, ilustracja, szczególnie kiedy temat takiej pracy w jakiś sposób wiąże się z grami. Tymczasem concept art to jest projektowanie, wymyślanie nowych idei albo łączenie już istniejących pomysłów na potrzeby gry, filmu czy animacji, tak żeby powstało z nich coś zupełnie nowego. To jak projektowanie urządzeń, mebli, samochodów – coś jest już wymyślone, ale też powstaje coś nowego. Concept artysta to jest ktoś, kto tworzy coś nowego, albo, łącząc rzeczy, które już istnieją, eksploruje zupełnie nową ideę. Concept art nie musi być grafiką komputerową, chociaż z nią właśnie najczęściej się kojarzy. Można go tworzyć w dowolnym medium, także z wykorzystaniem tych tradycyjnych, takich jak ołówki, cienkopisy czy markery. Obrazki, których internet jest pełen, nawet te najbardziej spektakularne, to najczęściej po prostu ilustracje. Przedstawiają postaci, pomysły czy światy, które ktoś już wcześniej zaprojektował czy też, mówiąc językiem branżowym, które concept artysta wcześniej zakonceptował.
Jakimi narzędziami pracujesz?
Staram się pracować wszystkim. W komercyjnych projektach najczęściej korzystam z komputera – po pierwsze jest to szybsze i łatwiejsze, a po drugie – stworzone w ten sposób materiały mogą być z łatwością wykorzystane przez innych, na przykład w grze lub animacji. Natomiast osobiście bardzo lubię posługiwać się tradycyjnymi środkami, więc jeśli robię coś dla siebie, to korzystam z ołówków, tuszu, markerów itp. Bardzo polecam rysowanie ołówkiem wszystkim, którzy chcą rysować i malować. Ołówek uczy wielu rzeczy. Możliwości i ułatwienia grafiki komputerowej fascynują wielu ludzi. Natomiast bywa, że grafika komputerowa robi projekty na skróty, więc można uzyskać szybki, ale niekoniecznie bardzo dobry efekt. Dla kogoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z projektowaniem, ważne są podstawy i bazowy warsztat, umiejętności, które według mnie są najważniejsze. Wziąć ołówek do ręki i narysować człowieka, jego anatomię, dłoń, całą postać, twarz, odpowiednią perspektywę. Jeżeli nie mamy tych podstaw, a zabieramy się za skomplikowane obrazy pełne wybuchów, robotów, laserów itp., to efekt końcowy nigdy nie będzie satysfakcjonujący. Grafika komputerowa cały czas ewoluuje i dojrzewa, kilkanaście lat temu wyglądała zupełnie inaczej. Kiedyś bardzo popularne były efekciarskie, typowo komputerowe efekty, oscylujące nawet na granicy kiczu. Obecnie coraz więcej concept artystów powraca do rzetelnego warsztatu i bardziej klasycznego, inspirowanego malarstwem podejścia.
Trendy się zmieniają – gdzie szukasz inspiracji?
Inspiracje to temat rzeka. Oczywiście mam grono twórców, którzy mnie inspirują. Istnieją specjalne serwisy – takie jak ArtStation, w którym artyści z całego świata pokazują swoje projekty. Możemy tak zaznaczyć ustawienia w serwisie, żeby śledzić jedynie najlepsze prace, a nie wszystko, co tam trafia. Kiedy szukam inspiracji, to wchodzę na przykład na ArtStation i od razu widzę ścianę miniatur grafik najlepszych grafików na świecie – mogę klikać i oglądać. To ogromna inspiracja i potężna dawka dopingu do działania. Dla niektórych to bywa demotywujące. Kiedy widzą cudze prace, zaczynają myśleć, że sami nie dadzą rady, nie potrafią stworzyć nic porównywalnego. Natomiast ja, kiedy widziałem coś, co mi się podobało, zawsze starałem się myśleć, że na pewno uda mi się stworzyć coś co najmniej równie dobrego. Bardzo mnie to mobilizowało, żeby próbować. Często inspiracje pochodzą od grafików czy artystów, których się nie zna, chociażby z Tajwanu czy innych odległych kultur. Jeśli ich twórczość jakoś do nas przemawia, możemy obserwować ich projekty na bieżąco. Oprócz tego są twórcy, którzy zawsze byli dla mnie inspiracją i mieli wpływ na to, jaki mam styl w tej chwili, bo to na nich się wzorowałem. Są to zarówno współcześni
artyści, jak i dawni mistrzowie – na przykład malarze, tacy jak Matejko, Kossak czy Chełmoński.
Czy w twoich pracach widać inspiracje historycznym malarstwem?
To jest raczej nieuchwytne. Są takie ćwiczenia, tzw. master studies, czyli potocznie mówiąc kopiowanie. To metoda stosowana od dawna, w ten sposób właśnie uczyli się mistrzowie – kopiując wielkie obrazy z przeszłości. Oczywiście nie chodzi tu o to, żeby przemalować każdą plamę, ale żeby zrozumieć ideę, która stoi za tym konkretnym obrazem. Malarze przez wieki dochodzili do konkretnych technik czy sposobów pokazywania świata. Studiując ich twórczość, uczymy się tych patentów i rozwiązań, podświadomie je przyswajamy i już zawsze mamy je gdzieś z tyłu głowy. Kiedy zaczynamy malować własne rzeczy, to samoistnie zaczynają się pojawiać, bo dzięki nim zupełnie inaczej analizujemy rzeczywistość, inaczej ją interpretujemy. To niezwykle cenne – przyswajamy język obrazu, którzy wykształcili sobie przez wieki mistrzowie, ucząc się od swoich mistrzów, którzy uczyli się od swoich mistrzów i tak dalej. Czerpiemy z wiedzy, która powstawała przez wieki, nie musimy odkrywać na nowo tego, co już zostało odkryte w malarstwie w kolejnych epokach. Temu właśnie służą master studies – studiowaniu malarzy, którzy nam się szczególnie podobają, których twórczość do nas przemawia oraz kopiowanie i eksperymentowanie z tym, co tworzyli i co z jakiegoś powodu tak dobrze wygląda. Poza sztukami wizualnymi wielką inspiracją jest dla mnie muzyka. Klimat moich prac często uzyskuję, wprowadzając się w odpowiedni nastrój w trakcie malowania i potęguję ten nastrój muzyką, odpowiadającą temu, co maluję. Jeżeli maluję mroczną scenę w klimacie apokaliptycznym, to raczej nie będę słuchał Rihanny. Kiedy na przykład tworzyłem obrazy do „Wiedźmina”, to słuchałem ścieżki dźwiękowej z gry „Wiedźmin” i podobnych rzeczy. Muzyka bardzo pobudza moją
wyobraźnię – często słucham różnych kawałków i w mojej głowie pojawiają się obrazy. Oprócz tego inspiracją może być wszystko – komiksy, filmy, książki, otaczająca rzeczywistość.
Jak rozwijasz swoje umiejętności?
Nauka nigdy się nie kończy. Im więcej się wie i umie, tym bardziej się widzi, ile jeszcze się nie wie i nie umie. Dla mnie rozwój i nauka to to, co mnie najbardziej kręci. Lubię to uczucie stawania się lepszym, więc jeżeli mam wolną chwilę, to lubię uczyć się czegoś nowego ze świadomością, że dzięki temu się rozwijam. Jeżeli się nie rozwijamy, to nie stoimy w miejscu, tylko się cofamy. Tworzenie to bardzo wymagający proces – zarówno emocjonalnie, jak i intelektualnie. Trzeba utrzymywać stan umysłu pomiędzy dwoma skrajnościami – ogromną pewnością siebie i ogromną niepewnością. Młodzi ludzie bardzo często są zbyt niepewni swoich umiejętności – to się przekłada na rysunki. A co się dzieje, kiedy Tobie coś sprawia trudność? Mistrz różni się od ucznia tym, że o wiele więcej razy poniósł w życiu porażkę i z każdej z tych porażek wyciągnął wnioski. Żaden obrazek, żaden concept art, który w życiu zrobiłem, nie nauczył mnie tyle, co te obrazki, które mi nie wyszły. Jeżeli coś mi nie wychodzi, to owszem, najpierw pojawia się stres, ale zaraz potem analizuję, co i dlaczego poszło nie tak, i jak mogę tego uniknąć następnym razem. Porażka, stres, zmaganie się są nieodłączną częścią rozwoju. Jednak z czasem człowiek się uodparnia – kiedyś porażki kosztowały mnie o wiele więcej emocji. Mam zasadę, której przestrzegam i która pomaga mi radzić sobie z takimi sytuacjami. Wyczytałem ją w książce Briana Tracy’ego „Zjedz tę żabę”. Tytuł książki inspirowany jest powiedzeniem Marka Twaina, żeby każdy dzień zacząć od zjedzenia żywej żaby – wtedy istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że nic gorszego nas już nie spotka. Jeżeli coś sprawia nam trudność czy szczególnie nas stresuje – to od tego powinniśmy zacząć tworzenie. Odłożyć na bok wszystkie te rzeczy, które umiemy i lubimy rysować i zająć się tą, która sprawia nam największy dyskomfort. Prawdziwa nauka, rozwój to wyzwanie, nierzadko bolesne – z tym trzeba się pogodzić.
Jakiś czas temu Google w swoim portalu Arts & Culture wprowadził aktualizację o nazwie Art Transfer, która pozwala wystylizować swoje zdjęcie na wzór malarstwa wybranego artysty. Korzystając z Art Transfer, można tworzyć unikalne prace artystyczne, łącząc własne zdjęcia...