Zdarzają mi się wieczory, w które uświadamiam sobie, że przeprowadziłam tego dnia masę rozmów, choć wcale nie otworzyłam ust. I że chociaż odwiedziłam wiele miejsc i załatwiłam masę spraw, to tak naprawdę nie ruszyłam się z krzesła. No dobrze, prawdopodobnie kursowałam w tym czasie między łóżkiem, biurkiem, toaletą a kuchnią.
Autorka: Weronika Zimna
Dążę jednak do tego, by takich dni było w moim życiu jak najmniej. Już kilka lat temu uświadomiłam sobie, że najzwyczajniej w świecie mi one nie służą. Czuję się po nich dziwnie zmęczona i jednocześnie niespokojna, bo po prostu moja energia nie znalazła realnego ujścia. Głowa wydaje się dziwnie ciężka, a formułowanie bardziej skomplikowanych wniosków – ponad moje siły.
Co gorsza, lepiej czuję się zwykle dopiero po dwóch dniach. Pierwszy jest równie kiepski, tyle że głównie ze względu na niewyspanie, bo po takim internetowym maratonie zaśnięcie często okazuje się prawdziwym wyzwaniem.
Nie pomaga też to, że mój wieczorny rytuał – czytanie książek – jest zaburzony. Po całym dniu przeskakiwania między wieloma wątkami ciężko mi skupić się na wykonywaniu tylko tej jednej czynności.
Kiedyś, kilka lat temu, ponad połowę wakacji spędziłam w trybie serialowych maratonów i scrollowania Tumblra. Dość lekko przyszło mi wtedy przeoczenie tych „drobiazgów” i niepokojących oznak. Uznałam za normalne to, że się tak czuję. Minęło sporo czasu zanim zauważyłam, że coś jednak jest nie tak – że czułam się jeszcze gorzej niż w ciągu roku szkolnego.
Widzisz, przez lata chorowałam na depresję. To oddzielny temat, choć jednocześnie nieco łączy się z tym, o czym tutaj piszę. Po latach dostrzegam wyraźną zależność – długotrwałe przebywanie w sieci i dostarczanie sobie tak gigantycznej ilości bodźców naraz (tu dźwięk, tam ruch, film, zdjęcie, powiadomienie!) skutkuje generalnym pogorszeniem samopoczucia. Odbicie moich osobistych doświadczeń odnajduję w wielu badaniach naukowych, które przeprowadzono w ostatnich latach.
Z badań naukowców z University of Virginia, którzy obserwowali 700 osób chwilowo pozbawionych urządzeń elektronicznych, wynika, że bycie sam na sam ze sobą stawało się dla uczestników eksperymentu nieprzyjemne już po 6–15 minutach. Jeśli twój mózg, nakręcany przez cały dzień nadmiarem bodźców, podobnie reaguje na chwilę spokoju, oznacza to, że być może pora już na cyfrowy detoks.
Katarzyna Krzyżanowska, 2 maja 2018, „Urlop poza zasięgiem”, hellozdrowie.pl
Nie trzeba mieć depresji, żeby odczuć te skutki.
Nie chodzi więc już nawet o nieumiejętność skupienia się na wieczornej lekturze – ciągłe korzystanie z telefonów i laptopów autentycznie sprawia, że nie jesteśmy w stanie przebywać sami ze sobą. Co jak co, ale z samym sobą powinniśmy się jednak dogadywać całkiem nieźle. Spędzimy przecież ze sobą resztę swojego życia.
A mózg jednak potrzebuje wyciszenia. Nie może być nieustannie bombardowany taką liczbą bodźców bo najzwyczajniej w świecie utraci zdolność do skupiania się. Tymczasem ja tę umiejętność całkiem sobie cenię i wolałabym się z nią jeszcze nie żegnać.
#PROTIP
Nie chcesz kompletnie odłączać się od sieci? Wyłącz chociaż powiadomienia! To drobiazg, który naprawdę zmienił to, jak funkcjonuję. O wiele łatwiej skupić się na napisaniu tekstu lub nagraniu filmu, gdy nie przerywa mi rozbłyskujący ekran smartfona oznajmiający, że ktoś skomentował mój post. Powiadomienia naprawdę nie są niezbędne. W rzeczywistości służą właścicielom aplikacji wyłącznie do uzależniania użytkownika (czyli ciebie!) od ich produktów. Nie wiem, jak ty, ale ja się na to nie zgadzam. A gdy odpowiadam na komentarze w chwili, w której sama o tym zadecyduję, poświęcam temu mniej czasu i robię to z większą satysfakcją.
Nietrudno mi też doszukać się powiązań między moją obniżoną samooceną a wzmożoną częstotliwością korzystania z mediów społecznościowych – co znów potwierdzają badania. Oglądanie niesamowitych wycinków z życia internetowych osobistości (zwykle wyłącznie tych radosnych momentów i chwil, w których prezentują się wyjątkowo atrakcyjnie według powszechnego kanonu piękna) może wpędzić nas w przekonanie, że to dziwne, iż całe nasze życie tak nie wygląda.
Nie zrozumcie mnie źle, jestem chyba ostatnią osobą, która powiedziałaby wam, że macie nie korzystać z internetu. Internet jest cudowny! Daje niesamowite możliwości, umożliwia utrzymanie kontaktu z przyjaciółmi, pozwala mi na pisanie bloga i prowadzenie kanału na YouTube, a nawet daje mi pracę. Wiem jednak, że czasem warto (a tak naprawdę: po prostu trzeba) zrobić sobie od niego przerwę.
#offlinechallengepl
Podejmij wyzwanie i spędź 48 h offline. Chętnie poznam twoją historię, jeśli opublikujesz post pod tym hasztagiem i oznaczysz na nim @zimnotutaj.