Polubiliśmy bycie obserwowanym i oglądanym. Aktywność w mediach społecznościowych sprawia, że czujemy się dobrze, a lajki dają przypływ pozytywnej energii. Ale wiele z naszych działań online odbywa się kosztem prywatności. Czy rezygnując z kontroli nad tym, kto o nas wie, co wie i kiedy się tego dowiaduje, mamy świadomość konsekwencji?
Serwisy, aplikacje, wyszukiwarki zbierają dane na nasz temat cały czas. Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, klikając „akceptuj” bez czytania regulaminów, nie dbając o ustawienia prywatności czy bezrefleksyjnie dzieląc się informacjami. Tak naprawdę nie mamy pojęcia, w jaki sposób informacje o nas zostaną wykorzystane – za rok, za pięć, za dziesięć lat. Trudno sobie wyobrazić, do jakich wniosków będzie można dojść, łącząc ze sobą różne informacje, które udostępniamy w sieci. Kombinacja naszych aktywności, słów, zdjęć, lajków, interakcji, znajomych, logowań, zakupów, wyszukiwań, danych dotyczących zdrowia i kondycji etc. to mnóstwo śladów i mikrośladów, które codziennie zostawiamy w sieci. Każda taka aktywność z osobna może nie mieć wielkiego znaczenia. Jednak wszystkie razem pokazują pewne wzorce i pozwalają wywnioskować to, czego sami nie zdecydowalibyśmy się ujawnić. Dobrym przykładem jest projekt Gaydar, w którym dwójka studentów MIT (Massachusetts Institute of Technology) była w stanie odkryć orientację seksualną osób nie na podstawie tego, co one same zamieszczały online, ale wykorzystując informacje, które udostępniali ich znajomi. Takie przykłady można mnożyć.
Prawo do bycia zapomnianym
Internet nie zapomina, ale użytkownicy otrzymali prawo do większej kontroli nad tym, co w sieci można znaleźć na ich temat – tzw. prawo do bycia zapomnianym. W 2014 roku Trybunał Sprawiedliwości UE wydał wyrok, według którego mamy prawo zażądania od operatora wyszukiwarki usunięcia danych z listy wyników wyszukiwania. Odnosi się to do informacji nieaktualnych, nieistotnych lub niepełnych, a każda prośba o usunięcie danych weryfikowana jest przez operatorów indywidualnie.
Prawo działa w Europie – przefiltrowaną wersję wyników wyszukiwania otrzymują więc Europejczycy (użytkownicy łączący się z wyszukiwarką z krajów europejskich) na podstawie swojej lokalizacji. Natomiast mieszkańcy innych kontynentów wciąż będą mieli dostęp do pełnej bazy wyników.
Do tej pory Google oceniło 1 617 607 linków i otrzymało ponad 500 000 wniosków o usunięcie danych. Z Polski takich próśb napłynęło 12 360 (dla porównania z Francji 116 943)*.
Przykładowe wnioski:
Polska
Prominentny biznesmen poprosił o usunięcie linku do artykułu, dotyczącego jego pozwu przeciwko pewnej gazecie. Rozpatrzone negatywnie.
Wielka Brytania
Osoba pracująca w mediach zażądała usunięcia czterech linków do artykułów opisujących poniżające treści, które zamieściła w internecie. Rozpatrzone negatywnie.
Szwecja
Kobieta zażądała usunięcia z wyników wyszukiwania stron pokazujących jej adres. Rozpatrzone pozytywnie.
Niemcy
Ofiara gwałtu poprosiła o usunięcie linku do artykułu opisującego przestępstwo, którego była ofiarą. Rozpatrzone pozytywnie.